poniedziałek, 12 grudnia 2011

Reaktywacja


Po długiej przerwie wracam z zaświatów. To, że nie pisałem, nie oznacza, że odpoczywałem od piłki. Owszem, oglądałem mniej szaleńczo, niż w szczytowej formie, ale nie straciłem orientacji. Post, który właśnie tworzę, ma byc początkiem nowych porządków na tym blogu. Wprowadzenie ich przeze mnie i przyzwyczajenie do nich czytelników będzie w pewnym sensie proste, bo w poprzednim wydaniu blog nie zdążył jeszcze nabrać pełnych obrotów.

1) Przede wszystkim będę dzielił się tutaj wywiadami, jakie przeprowadzam pracując dla portalu igol.pl. Korzystając z bogatej bazy kontaktów tego serwisu, miałem okazję rozmawiać z kilkoma ciekawymi ludźmi ze świata sportu. W tym miejscu wrzucę archiwalne zapisy rozmów, oraz w przyszłości kolejne przeprowadzane przeze mnie wywiady.

2) Będzie dużo więcej relacji z meczów. Jako odpoczynek od obowiązkowych relacji, jakie robię głównie z Eredivisie, postaram się zaznajomić czytelników z moim spojrzeniem na mecze w mniej popularnych liga, z dużym naciskiem na serbską, chorwacką, bośniacką, turecką, argentyńską, belgijską i portugalską. No i standardowo, Eredivisie i La Liga.

3) Jako Wielkopolanin od urodzenia i poznaniak od 6 lat, wezmę pod lupę drużyny, które zagrają w grodzie Przemysława w ramach Euro 2012. W przypadku Irlandii, z wiadomych względów, skupię się na towarzyskich meczach kadry i ocenach występów najważniejszych graczy drużyny Trapattoniego w drużynach klubowych. W przypadku Chorwacji i Włoch, popiszę trochę więcej również o samych ligach.

4) Zakładam profil na facebooku i zaczynam używać twittera, wszystko to, by spopularyzować bloga i, mam nadzieję, pozyskać nowych czytelników. Jak do tej pory komentarzy pod artykułami było bardzo mało, myślę, że jest szansa na zmianę w tym temacie. Na twitterze nazywam się goldoszatni, facebookowych spraw, jeszcze nie ogarnąłem.

środa, 16 lutego 2011

W ceniu Champions League

Argentyńska gracja

Początek fazy pucharowej Ligi Europy i Champions League zbiegł się w czasie z meczami drugiej fazy Copa Libertadores. O istotności tych rozgrywek dla południowoamerykańskich sympatyków piłki nożnej nie trzeba wspominać. Wystarczy poczytać o kulisach zakończenia kariery przez Luiza Nazario de Limę i bodźcach, które popchnęły Roberto Carlosa do Dagestanu.

Do rozpoczętych wcześniej zmagań grupy 3. i 7. dołożyły swoje trzy grosze drużyny z grupy 4. A konkretnie Velez Sarsfield i Caracas. Podobnie jak w meczu pierwszej kolejki argentyńskiej Clausury prym na murawie wiódł Maxi Moralez (na zdjęciu obok), ofensywny pomocnik, który w wieku 24 lat ma na koncie już całkiem spore osiągnięcia. Wychowanek Racingu de Avellaneda swego czasu trafił do ligi rosyjskiej, gdzie próbował szczęścia w barwach FK Moskwa. Piłkarz ze złotej drużyny U-20, w której razem z Aguero, Banegą i Di Marią triumfował m.in. nad młodzieżową reprezentacją Polski. Zdobył w kanadyjskim mini mundialu cztery bramki, wpisując się na listę strzelców w jednym spotkaniu grupowym oraz ćwierćfinale i półfinale.

Maxi Moralez był obok Davida Mago Ramireza najjaśniejszą postacią starcia Velez i Caracas. Trudno ocenić jak wyglądałby mecz, gdyby już w pierwszym kwadransie nie wyleciał z boiska Louis Angelo Pena. Były piłkarz Bragi (trafił do Caracas w styczniu tego roku, ostatnie sześć miesięcy spędził na wypożyczeniu w Portimonense) został odesłany do szatni za uderzenie Moraleza w twarz. Osłabienie wenezuelskiej drużyny pozbawiło ją jakichkolwiek atutów. Piękne bramki Moraleza i Ramireza i rzut karny Juana Martineza złożyły się na końcowe 3:0. Jedynym jasnym punktem Caracas był obdarzony ponadprzeciętną szybkością Alexander Gonzalez.

Meksykańska energia

Drugi mecz w grupie 3 (pierwszy pomiędzy Fluminense a Argentinos Juniors zakończył się wynikiem 1:1) rozgrywały Club America i Nacional Montevideo. Urugwajczycy byli fatalnie dysponowani w defensywie. Na nic zdał się Alejandro Lembo. Ba, właściwie to on był najsłabszym punktem obrony Nacionalu. Po jego błędzie padła pierwsza bramka strzelona przez znanego z Schalke 04 Vicente Sancheza. America utrzymywała prowadzenie grając twardo i pewnie w obronie, raz po raz wyprowadzając szybkie ataki. Najlepsza okazja dla gości zakończyła się pokazem niebywałego refleksu Guillermo Ochoi. Meksykanin czubkiem buta odbił groźne uderzenie Richarda Porty.

Druga część gry to koncert kiksów w ofensywie. Obrona gości dalej była dziurawa, więc gracze Ameriki mieli kilka naprawdę wybornych sytuacji na podwyższenie wyniku. Najpierw na 2:0 trafił Matias Vuoso (zdjęcie obok). Później z kilku metrów fatalnie pomylił się 21-letni Antonio Lopez, a chwilę po nim w słupek w prostej sytuacji trafił Vuoso.

Nadzieję na lepszy wynik dało Nacionalowi wprowadzenie Bruno Fornarolego. Były zawodnik Sampdorii i Recreativo Huelva, dał urugwajskiej drużynie nieco więcej pewności na połowie przeciwnika. Osamotniony w swoich staraniach nie miał szans odwrócić losów meczu. Nacional następne spotkanie zagra za tydzień z Fluminense. Będzie szansa na rewanż i awans w tabeli grupy 3. Jak na razie liderami zostali piłkarze Velez, którzy zatarli nieco uczucie niedosytu po remisie w pierwszej kolejce Clausury.

sobota, 5 lutego 2011

Pierwsze bramki do szatni

Ajax w ruinach twierdzy Amsterdam

Kolejny weekend rozpoczęty zgodnie z tradycją bardzo intensywnie na sportowo. Tym razem dotrzymując noworocznych postanowień od razu, na bieżąco notując wrażenia. I zapisując pierwsze na tym blogu gole do szatni.

Pierwsze z oglądanych przeze mnie weekendowych spotkań miało miejsce w Amsterdamie. Ajax podejmował de Graafschap. Joden, czego dowiedziałem się właściwie dopiero podczas relacji z meczu, mieli po 21 kolejkach mniej punktów wywalczonych u siebie niż na wyjazdach. Informacja druzgocąca, zważywszy na fakt, że poza Amsterdamem jakoś wybitnie piłkarze Ajaksu nie grali. Mecz z gatunku tych, które męczą oczy i gryzą sumienie. Na szczęście jeszcze przed przerwą padła bramka dla gospodarzy. Po raz pierwszy miałem okazję zaobserwować zagranie Lorenzo Ebecilio, które było godne pochwały. Jego zagranie w pole karne, adresowane do Miralema Sulejmaniego, trafiło ostatecznie pod nogi Mounira El Hamdaouiego (na zdjęciu) i Marokańczyk otworzył wynik na Arenie. Zdobył tym samym 12. bramkę ligową w tym sezonie. Pierwszą pod wodzą Franka de Boera.

Chilijska weekendowa fiesta

Drugiego "gola tytułowego" zdobył Francisco Sanchez z chilijskiego Audax Italiano. W 45. minucie meczu drugiej kolejki sezonu Apertura, doprowadził do remisu w spotkaniu z Universidad Catolica. Mecz zakończył się zwycięstwem akademickiej drużyny. Pierwszą bramkę zdobył Lucas David Pratto. Po przerwie strzelali jeszcze Felipe Guttierez i Pablo Calandria. Ale po kolei...

U nas był już weekend w pełni, ale w Chile wielu zgromadzonych na Estadio San Carlos de Apoquindo widzów pewnie właśnie skończyło pracę. Na trybunach atmosfera iście festynowa, ale taka już specyfika latynoskiego kibicowania. Mecz jak się można było spodziewać toczony w zawrotnym tempie.

Najważniejsze wydarzenia meczu miały miejsce po godzinie regulaminowego czasu gry. Między zawodnikami i członkami sztabów szkoleniowych obu drużyn doszło do parominutowej wymiany zdań w stylu południowoamerykańskim. Efektem były trzy czerwone kartki. Jedna dla piłkarza gospodarzy, Alfonso Parota, dwie dla gości, Mauro Andresa Olviego i Carlosa Garrido. Osłabiony Audax starał się bronić, ale nie utrzymał remisu. Sporym kunsztem popisał się trener Katolików, Juan Antonio Pizzi (sic!). Wpuszczony przez niego na boisko Pablo Calandria (mający na koncie występy w Olympique Marsylia, Maladze, Herculesie Alicante czy Albacete) zaliczył asystę i gola i walnie przyczynił się do wywalczenia kompletu punktów przez gospodarzy.

Strzelec bramki na 2:1, Felipe Guttierez (zdjęcie obok), szczególnie przypadł mi do gustu. Lewy pomocnik, co ciekawe korzystający z usług tej samej agencji menedżerskiej co Adrian Mierzejewski, rozgrywał bardzo dobre zawody. Portal transfermarkt wycenia go na 700 tys. euro. Oj gdyby Lech miał dobrą siatkę skautingową, to nikt za Peszką by nie zapłakał...;) Oprócz Guttiereza postaram się nie zapomnieć ofensywnego pomocnika, wychowanka Boca Juniors, Marcelo Cañete.

Chile walczy też w Peru

Audax poniósł drugą porażkę grając bez przebywającego na peruwiańskim turnieju U-20 Bryana Carrasco. 20-letni Chilijczyk popisał się dzień wcześniej pięknym golem w starciu z Argentyną. Piłkarze z ojczyzny Pinocheta przegrali jednak z albicelestes 2:3. Mimo wszystko sprawili wrażenie drużyny dojrzałej, poukładanej taktycznie, obdarzonej sporym potencjałem. Mogę zaryzykować stwierdzenie, że obok Ghany, to właśnie Chile może stać się czarnym koniem kolejnych mistrzostw świata. Co do peruwiańskiego turnieju Copa Sudamericano, to materiał o nim już był w planach, ale termin publikacji został przesunięty. Powiedzmy, że do meczu Brazylia - Argentyna.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Czy Mourinho posprząta w Madrycie...?

Jose Mourinho trafił na czołówki gazet i stał się przyczyną kolejnych spekulacji nad atmosferą panującą w Realu Madryt. Portugalczyk narzeka na sposób funkcjonowania klubu ze stolicy Hiszpanii, co spotyka się ze skrajnymi opiniami mediów sportowych z Półwyspu Iberyjskiego. Szkoda, że idąc tropem madryckiej prasy, większość z góry stawia Mourinho w przegranej pozycji w starciu z pracodawcami.

Poprzedni sezon był dla portugalskiego trenera niezwykle udany. Potrójna korona zdobyta z drużyną, która zazwyczaj nie zachwycała w międzynarodowych rozgrywkach, a kilka ostatnich trofeów zawdzięczała w dużej mierze aferze korupcyjnej we włoskim futbolu, stała się ostatecznym dowodem na geniusz "The Special One". Puchary zostały w Mediolanie, a Mou ruszył do walki o kolejne trofea z klubem, który można nazwać największym przegranym ostatnich lat.

Real Madryt mógłby stać się przykładem na to, jak szybko może odwrócić się szczęśliwa karta w świecie piłki nożnej. Trzy wygrane Puchary Mistrzów w ciągu pięciu lat mogły zwiastować stworzenie drużyny idealnej, pretendującej do roli długoletniego hegemona. Do Madrytu lgnęły gwiazdy, a do klubowej kasy napływały coraz szybciej pieniądze. Madridistas spotkał jednak srogi zawód. Jeszcze raz obrazek pod tytułem "Zbyt piękne, żeby było prawdziwe" znalazł bowiem potwierdzenie w rzeczywistości. Lata tłuste przeszły w lata chude. Dwa tytuły mistrza Hiszpanii z lat 2007 i 2008 nie przebijają się już w pamięci nawet największych optymistów spośród sympatyków Realu przez bolące wspomnienia ostatnich porażek z odwiecznym rywalem. Sławny na cały piłkarski świat syndrom 1/8 finału Ligi Mistrzów przy dwóch potężnych "manitach" jest jak siniak przy wylewie.

Jose Mourinho trafił do Madrytu by zdetronizować najlepszą drużynę ostatnich lat, Barcelonę Pepa Guardioli. Portugalczyk potwierdził przy tym, że jest osobą bardzo pewną siebie. Bo praca z wymagającym i niecierpliwym szefem, jakim bez dwóch zdań jest Florentino Perez, nastręcza problemów na każdym kroku. Raczej nie chodzi tu o charakter, bo twórca projektu Galacticos nie dogadywał się przecież również z arcyspokojnym Manuelem Pellegrinim. To raczej madrycka choroba obsesji na punkcie Barcelony leży o podłoża większości problemów w Realu. Tego związanego z rzekomym konfliktem na linii prezydent-trener również.

Real Madryt pragnie sukcesu natychmiast. Osoby związane z klubem mają świadomość tego, jak daleko uciekł rywal z Katalonii. Nie zdają sobie jednak sprawy, jak wiele złego robią ukochanej drużynie próbując zniwelować przepaść zasypując ją kolejnymi euro wydanymi na nieprzemyślane transfery. Kiedyś robiłem już zestawienie dotyczące zwycięzców Ligi Mistrzów i ilości nowych zawodników w podstawowym składzie. We wszystkich finałach w XXI wieku liczba ta wynosiła ok. 2. Jeżeli dobrze pamiętam, to żaden zwycięzca nie miał w wyjściowym składzie w finale rozgrywek czterech piłkarzy kupionych przed startem sezonu. Tymczasem w Madrycie apetyty wielkie, ale przemeblowaniom nie ma końca. W tym sezonie regularnie w podstawowej jedenastce biegają Ozil, Di Maria, Khedira i Carvalho. Na ławce są jeszcze Canales i Pedro Leon, a kontuzja Higuaina niejako wymusza wprowadzenie do szatni kolejnego "nowego".

Mourinho od początku musiał radzić sobie z przeszkodami stawianymi mu na drodze przez teoretycznych sprzymierzeńców. Robienie transferów według widzimisię prezydenta, ignorowanie wskazówek szkoleniowca przez zarząd, w dodatku rozdmuchiwanie każdego dwuznacznego gestu ze strony którejkolwiek ze stron przez madrycką prasę nie sprzyjały i nie będą sprzyjać konsolidacji madryckiego zespołu wokół postawionych przed sezonem celów.

Obserwując poczynania decydentów madryckiego klubu można mieć wrażenie, że nie zdają sobie sprawy z tego, że podążają drogą wiodącą donikąd. Każdą, nawet mającą podstawy by uchodzić za sensowną, strategię, można unicestwić brakiem konsekwencji w jej stosowaniu. Jaką ocenę można wystawić prezesowi, który rok po transferach za 250 mln euro robi kolejne wielkie zakupy? Mourinho trafił w sam środek wielkiego bałaganu. Mimo to na boisku widać, że nad piłkarzami czuwa silna ręka trenera, który zna swój fach. Do Dream Teamu z Katalonii dystans wciąż spory, ale tragedii (nawet mimo ostatniego pogromu) nie ma. Poza zieloną murawą za to jak najbardziej w normie. Kolejne planowane transfery, cała masa bezpodstawnych prasowych insynuacji, a to wszystko prowadzi do ostrych słów samego trenera, który nie przyszedł przecież do Madrytu psuć swojej olbrzymiej renomy.

W wakacje 2010 roku moim bohaterem został Rafael van der Vaart. Jeden z najbardziej wartościowych piłkarzy drużyny, która grała jako Real w minionym sezonie, został oddany bez mrugnięcia okiem do Tottenhamu. Jak można było się spodziewać Holender bryuje w Londynie. W Realu zastąpił go na pewno nie gorszy Ozil. Poziom piłkarski się nie obniżył, ale kiedy ma dojść do zaistnienia chemii między piłkarzami?

W obecnej drużynie "Los Blancos" trudno znaleźć wielu zawodników, z którymi wieloletni sympatycy Realu mogliby się identyfikować. Obok Casillasa czy Ramosa, to właśnie Mourinho może stać się tym, który zagości na dłużej w sercach sympatyków klubu ze stadionu Santiago Bernabeu. Mourinho jest tą osobą, która mogłaby zostać w Madrycie na lata. Nalezy jednak pamiętać, że przypadki Juppa Heynckesa czy Fabio Capello pokazują, że wyroki włodarzy Realu niekoniecznie są logiczne. A kto wie, ile jeszcze ewentualnych starć zaistnieje kiedy obecny trener madryckiej drużyny zabierze głos na temat praktyk stosowanych w klubie.