poniedziałek, 24 stycznia 2011

Czy Mourinho posprząta w Madrycie...?

Jose Mourinho trafił na czołówki gazet i stał się przyczyną kolejnych spekulacji nad atmosferą panującą w Realu Madryt. Portugalczyk narzeka na sposób funkcjonowania klubu ze stolicy Hiszpanii, co spotyka się ze skrajnymi opiniami mediów sportowych z Półwyspu Iberyjskiego. Szkoda, że idąc tropem madryckiej prasy, większość z góry stawia Mourinho w przegranej pozycji w starciu z pracodawcami.

Poprzedni sezon był dla portugalskiego trenera niezwykle udany. Potrójna korona zdobyta z drużyną, która zazwyczaj nie zachwycała w międzynarodowych rozgrywkach, a kilka ostatnich trofeów zawdzięczała w dużej mierze aferze korupcyjnej we włoskim futbolu, stała się ostatecznym dowodem na geniusz "The Special One". Puchary zostały w Mediolanie, a Mou ruszył do walki o kolejne trofea z klubem, który można nazwać największym przegranym ostatnich lat.

Real Madryt mógłby stać się przykładem na to, jak szybko może odwrócić się szczęśliwa karta w świecie piłki nożnej. Trzy wygrane Puchary Mistrzów w ciągu pięciu lat mogły zwiastować stworzenie drużyny idealnej, pretendującej do roli długoletniego hegemona. Do Madrytu lgnęły gwiazdy, a do klubowej kasy napływały coraz szybciej pieniądze. Madridistas spotkał jednak srogi zawód. Jeszcze raz obrazek pod tytułem "Zbyt piękne, żeby było prawdziwe" znalazł bowiem potwierdzenie w rzeczywistości. Lata tłuste przeszły w lata chude. Dwa tytuły mistrza Hiszpanii z lat 2007 i 2008 nie przebijają się już w pamięci nawet największych optymistów spośród sympatyków Realu przez bolące wspomnienia ostatnich porażek z odwiecznym rywalem. Sławny na cały piłkarski świat syndrom 1/8 finału Ligi Mistrzów przy dwóch potężnych "manitach" jest jak siniak przy wylewie.

Jose Mourinho trafił do Madrytu by zdetronizować najlepszą drużynę ostatnich lat, Barcelonę Pepa Guardioli. Portugalczyk potwierdził przy tym, że jest osobą bardzo pewną siebie. Bo praca z wymagającym i niecierpliwym szefem, jakim bez dwóch zdań jest Florentino Perez, nastręcza problemów na każdym kroku. Raczej nie chodzi tu o charakter, bo twórca projektu Galacticos nie dogadywał się przecież również z arcyspokojnym Manuelem Pellegrinim. To raczej madrycka choroba obsesji na punkcie Barcelony leży o podłoża większości problemów w Realu. Tego związanego z rzekomym konfliktem na linii prezydent-trener również.

Real Madryt pragnie sukcesu natychmiast. Osoby związane z klubem mają świadomość tego, jak daleko uciekł rywal z Katalonii. Nie zdają sobie jednak sprawy, jak wiele złego robią ukochanej drużynie próbując zniwelować przepaść zasypując ją kolejnymi euro wydanymi na nieprzemyślane transfery. Kiedyś robiłem już zestawienie dotyczące zwycięzców Ligi Mistrzów i ilości nowych zawodników w podstawowym składzie. We wszystkich finałach w XXI wieku liczba ta wynosiła ok. 2. Jeżeli dobrze pamiętam, to żaden zwycięzca nie miał w wyjściowym składzie w finale rozgrywek czterech piłkarzy kupionych przed startem sezonu. Tymczasem w Madrycie apetyty wielkie, ale przemeblowaniom nie ma końca. W tym sezonie regularnie w podstawowej jedenastce biegają Ozil, Di Maria, Khedira i Carvalho. Na ławce są jeszcze Canales i Pedro Leon, a kontuzja Higuaina niejako wymusza wprowadzenie do szatni kolejnego "nowego".

Mourinho od początku musiał radzić sobie z przeszkodami stawianymi mu na drodze przez teoretycznych sprzymierzeńców. Robienie transferów według widzimisię prezydenta, ignorowanie wskazówek szkoleniowca przez zarząd, w dodatku rozdmuchiwanie każdego dwuznacznego gestu ze strony którejkolwiek ze stron przez madrycką prasę nie sprzyjały i nie będą sprzyjać konsolidacji madryckiego zespołu wokół postawionych przed sezonem celów.

Obserwując poczynania decydentów madryckiego klubu można mieć wrażenie, że nie zdają sobie sprawy z tego, że podążają drogą wiodącą donikąd. Każdą, nawet mającą podstawy by uchodzić za sensowną, strategię, można unicestwić brakiem konsekwencji w jej stosowaniu. Jaką ocenę można wystawić prezesowi, który rok po transferach za 250 mln euro robi kolejne wielkie zakupy? Mourinho trafił w sam środek wielkiego bałaganu. Mimo to na boisku widać, że nad piłkarzami czuwa silna ręka trenera, który zna swój fach. Do Dream Teamu z Katalonii dystans wciąż spory, ale tragedii (nawet mimo ostatniego pogromu) nie ma. Poza zieloną murawą za to jak najbardziej w normie. Kolejne planowane transfery, cała masa bezpodstawnych prasowych insynuacji, a to wszystko prowadzi do ostrych słów samego trenera, który nie przyszedł przecież do Madrytu psuć swojej olbrzymiej renomy.

W wakacje 2010 roku moim bohaterem został Rafael van der Vaart. Jeden z najbardziej wartościowych piłkarzy drużyny, która grała jako Real w minionym sezonie, został oddany bez mrugnięcia okiem do Tottenhamu. Jak można było się spodziewać Holender bryuje w Londynie. W Realu zastąpił go na pewno nie gorszy Ozil. Poziom piłkarski się nie obniżył, ale kiedy ma dojść do zaistnienia chemii między piłkarzami?

W obecnej drużynie "Los Blancos" trudno znaleźć wielu zawodników, z którymi wieloletni sympatycy Realu mogliby się identyfikować. Obok Casillasa czy Ramosa, to właśnie Mourinho może stać się tym, który zagości na dłużej w sercach sympatyków klubu ze stadionu Santiago Bernabeu. Mourinho jest tą osobą, która mogłaby zostać w Madrycie na lata. Nalezy jednak pamiętać, że przypadki Juppa Heynckesa czy Fabio Capello pokazują, że wyroki włodarzy Realu niekoniecznie są logiczne. A kto wie, ile jeszcze ewentualnych starć zaistnieje kiedy obecny trener madryckiej drużyny zabierze głos na temat praktyk stosowanych w klubie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz