czwartek, 21 marca 2013

Bałkańskie derby

Mirković kontra Jarni (fot. Index.hr)
Długo zabierałem się do napisania o tym szczególnym meczu. W grupie A już w piątek o 18:00 zmierzą się Chorwacja i Serbia. Po raz pierwszy od 14 lat, kiedy w eliminacjach mistrzostw Europy Chorwaci zremisowali z reprezentacją Jugosławii. Kiedy w grę wchodzą kontakty chorwacko-serbskie nie może się obyć bez polityki, roztrząsania historii. W tym wpisie będzie tego mało. W wielu sprawach trudno mi być obiektywnym, choć przyjaciół mam po obu stronach barykady. Nauczyłem się w ostatnich miesiącach, także dzięki Euro, że można słuchać Thompsona z dystansem i traktować jako piosenkę zagrzewającą do boju, można nawet przymknąć oko na fotografie prezesa chorwackiej federacji piłkarskiej, Davora Šukera przy grobie Ante Pavelicia. Bo można pamiętać, że kreowany przez niektórych na szowinistę były piłkarz Realu to jednocześnie wielki przyjaciel byłego reprezentanta Jugosławii, Predraga Mijatovicia. Nie był to żaden ewenement. Mirković – Tudor, Nađ – Jarni, Mijatović – Šuker, Savićević – Boban, to tylko niektóre serbsko-chorwackie duety (ewentualnie czarnogórsko-chorwackie), jakie z powodzeniem biegały po europejskich boiskach w czasie konfliktu na Bałkanach. Z drugiej strony Serbowie mają prawo nawiązywać do czetnickiej tradycji tak samo, jak polscy kibice do czczenia na stadionach Żołnierzy Wyklętych.


Trochę historii

Mecz odbędzie się na Maksimirze, stadionie na którym według wielu rozpoczął się rozpad Jugosławii. 13 maja 1990 roku doszło do starć kibiców Dinama Zagrzeb z jugosłowiańską milicją. Zajście miało miejsce w czasie meczu z Crveną Zvezdą. Przy okazji wielkiej awantury, jaka z trybun przeniosła się na murawę do historii przeszedł gest wykonany przez piłkarza gospodarzy, Zvonimira Bobana. Późniejszy gwiazdor Milanu stanął w obronie bitego przez milicjanta kibica i kopnął stróża porządku. Został zdyskwalifikowany przez jugosłowiańską federację, ale zdobył serca kibiców w całej Chorwacji i stał się symbolem walki z komunistycznym ustrojem. Na Maksimirze tym razem zabraknie kibiców gości. Przynajmniej oficjalnie. Osoby, które jakimś cudem dostaną się na stadion i będą rozpoznane, jako sympatycy Serbii zostaną usunięte z trybun. Grozić im będzie nawet areszt. Media bałkańskie zastanawiają się, jak Chorwacji będą rozpoznawać Serbów, jeśli ci nie będą okazywać emocji?

Boban w ataku na milicjanta (fot. vesti-online.com)
Trener Mihajlović może imponować tym, że twardo trzyma się zasad i nie wchodzi w niepotrzebne historyczno-polityczne zawiłości. Skupia się na grze. Choć twierdzi, że rywale są faworytami, to jednocześnie zapowiada, że jego piłkarze będą grać na sto procent swoich możliwości. Mihajlović nie posiłkował się przed starciem w Zagrzebiu ani żywą legendą serbskiej piłki Dejanem Stankoviciem, ani będącymi w niezłej formie, ale skonfliktowanymi z selekcjonerem Nemanją Maticiem i Ademem Ljajiciem.  Treningi tuż przed meczem były otwarte dla wszystkich, pewny siebie były piłkarz SS Lazio nie ma nic do ukrycia. Do wymagań, jakie ma trener wobec członków reprezentacji (m.in. obowiązkowe śpiewanie hymnu i bicie braw po odegraniu hymnu przeciwnika) doszła jeszcze obowiązkowa gra fair. Mihajlović obiecał, że karierę w prowadzonej przez niego reprezentacji skończy ten piłkarz, który w meczu z Chorwacją wyleci z boiska za niesportowe zachowanie. A w przeszłości bywało różnie. W 1999 roku nerwy puściły Zoranowi Mirkoviciowi, który... niesportowo potraktował Roberta Jarniego (zdjęcie wyżej).

Mijatović zdobył gola. Zaraz pobiegnie w kierunku Šukera (fot. rtve.es)
Chorwacja faworytem


Nie da się ukryć, że zdecydowanym faworytem starcia z tysiącem podtekstów są Chorwacji. Serbia jest na nieco innym etapie budowania drużyny, więc trener Siniša Mihajlović bardzo mądrze robi zdejmując presję z zawodników. Niemniej każdemu sympatykowi reprezentacji Serbii na pewno marzy się zwycięstwo na terenie wroga. Widać to też po wypowiedziach zawodników czy osób ze środowiska piłkarskiego.

– Chorwacja jest faworytem i najprawdopodobniej wygra. Serbia może stworzyć zagrożenie przy stałych fragmentach gry. Myślę, ze Ivanović lub Kolarov mogą zdobyć wtedy bramkę. Ale trzeba pamiętać, że piłka to gra, w której bycie lepszym przez 90 minut nie wystarcza często do zdobycia trzech punktów – twierdzi Serb, Petar Puača, były piłkarz m.in. Partizana, Crvenej Zvezdy, Cremonese i Helsingborga.

Z drugiej strony Predrag Mijatović zapowiada wielkie zaskoczenie i wygraną Serbów, o trzech punktach wielkiej wagi śmiało mówił też wielki nieobecny piątkowego starcia, Dejan Stanković. Piłkarz Floty Świnoujście, Bośniak Ensar Arifović, chciałby remisu, ale zaznacza, że większe szanse na wygraną mają gospodarze. Jeden z legendarnych piłkarzy Crvenej Zvezdy, Dragoslav Šekularac zaskoczył wszystkich mówiąc, że postawiłby cały majątek na wygraną Chorwatów.

Na wyjątkową otoczkę spotkania zwraca uwagę obrońca Zagłębia Lubin, Đorđe Čotra:

Trudne spotkanie. Dużo więcej mówi się o wszystkim innym niż o samym meczu. Czuć napięcie. Chorwacji mają bardziej doświadczoną ekipę, Serbowie pod mniejszą presją, o ile jest to możliwe w takim starciu. I nie chodzi tu o losy grupy eliminacyjnej, ale o to wszystko co sam mecz niesie ze sobą. Na boisku zapowiada się prawdziwa wojna. Mam szczerą nadzieję, że przy tym wszystkim Serbii uda się osiągnąć zwycięstwo, mimo że realnym faworytem jest Chorwacja – powiedział dla GDS były piłkarz belgradzkiego Radu.

Serbii brakuje playmakera, takiego jak Luka Modrić. Chorwaci być może, najsłabsi są w obronie, często zmuszają do interwencji bramkarza Stipe Pletikosę. Jedna i druga drużyna to jednak przede wszystkim ofensywa. Po stronie gospodarzy killerem ma być Mario Mandžukić, Serbów wobec nieobecności Lazara Markovicia będą prowadzić Dušan Tadić i Filip Đuričić. Ciekawostką jest, że w piątek rekordzistami pod względem ilości występów zostaną Pletikosa, Darijo Srna i Josip Šimunić, którzy zagrają po raz 101. w reprezentacji. Do tej pory byli na pierwszym miejscu ex aequo z Dario Šimiciem.


Zoran Mirković i jego koszulka "Pokój, a nie wojna" (fot. srbin.info)
Na koniec dwie zapowiedzi. Pierwsza chorwacka, druga serbska.




wtorek, 12 marca 2013

Eredivisie: kolejka 26. Roszada na szczycie!


Advocaat i van Basten (fot. sc-heerenveen.nl)
Lider pobity

Przed tygodniem powody do satysfakcji mógł mieć Dick Advocaat, który wystawiając rezerwowych atakujących zgarnął trzy punkty i utrzymał pozycję na szczycie tabeli. W tym tygodniu górą jest Frank de Boer. Ajax wygrał pewnie z PEC Zwolle 3:0, co przy porażce PSV 1:2 na Abe Lenstra Stadion w Heerenveen dało piłkarzom z Amsterdamu fotel lidera. W stolicy Holandii był Waldemar Fornalik, który oglądał Mateusza Klicha. Były piłkarz Cracovii był wyróżniającym się piłkarzem swojej drużyny, choć trzeba przyznać, głównie dlatego, że jego koledzy grali fatalnie. Klich zszedł z boiska przed końcowym gwizdkiem, bo ucierpiał po brutalnym faulu Derka Boerrigtera.

Fornalik równie dobrze mógł się wybrać do Kerkrade, bo zapowiadało się, że w starciu z Feyenoordem zagra Filip Kurto i Mikołaj Lebedyński. Podstawowy bramkarz Rody nabawił się kontuzji na rozgrzewce i jego miejsce zajął Mateusz Prus. Drugi golkiper Górników nie zawalił niczego, ale pokazał, że ma duże braki przy wyprowadzaniu piłki nogą. Lebedyński wszedł na murawę w ostatnich minutach i mógł wyrównać, ale został zatrzymany przez Erwina Muldera. Goście zwyciężyli po bramce niezawodnego Graziano Pellè.

Holenderskie media upatrzyły sobie Ronalda Koemana jako czarnego konia walki o tytuł mistrzowski. Trener Feyenoordu, nazwany Twórcą Mistrzów ma na swoim koncie tytuły z Ajaksem w 2002 i 2004 roku oraz PSV w 2007 roku. Na osiem kolejek przed końcem sezonu jego drużyna ma punkt straty do lidera i za sobą mecze z Ajaksem i PSV. Jeżeli rotterdamska młodzież wytrzyma, to całkiem możliwe, że po 14 latach tytuł mistrza Holandii wróci do portowego miasta. 

Filip Kostić zagrał kolejny epizod (fot. dichtbij.nl)
Nie do trzech razy sztuka

Po raz trzeci w tym sezonie zagrał piłkarz, którego pojawienie się w Holandii mogło wywołać spore zainteresowanie. Filip Kostić na razie zdecydowanie nie robi furory w barwach FC Groningen. Pewniakiem do gry na lewym skrzydle jest inny piłkarz z Bałkanów, Andraž Kirm. Być może Kostić z czasem zdoła przekonać do siebie trenera Roberta Maaskanta, ale na razie zaliczył tylko 32 minuty gry w całym sezonie. Jak na piłkarza, który kosztował ponad milion euro i z miejsca dostał koszulkę z dziesiątką to zdecydowanie za mało. Z drugiej strony piłkarz z większym doświadczeniem i sukcesami w Partizanie, Nikola Aksentijević, nawet nie powąchał murawy przebywając w Vitesse i wrócił na Cypr (był wypożyczony do klubu z Arnhem z Apollonu Limassol).

Piłkarz kolejki

El Ghanassy i van La Parra. Obaj namieszali (fot. ad.nl)
Znowu najbardziej do gustu przypadł mi piłkarz SC Heerenveen. Piłkarze Marco van Bastena znów wygrali, a ojcem zwycięstwa spokojnie można obwołać Yassine'a El Ghanassy'ego. Belg marokańskiego pochodzenia asystował przy otwierającym wynik trafieniu Martena de Roona i dołożył swoje trafienie. Kibice zespołu z Fryzji mogą podziękować... Rajivowi van La Parra, bo dzięki jego spóźnieniu Belg wystąpił w pierwszym składzie. Etatowy skrzydłowy SC Heerenveen spóźnił się na mecz, bo był przekonany, że odbędzie się on o 19:45, a nie godzinę wcześniej, jak było w rzeczywistości. El Ghanassy został bohaterem, a wpuszczony na boisko za niego w drugiej części spotkania van La Parra grał bardzo egoistycznie, niczym szczególnym się nie wyróżniając. 

Bramka kolejki

Tym razem mieli na co popatrzeć kibice na stadionie Euroborg w Groningen. Po bezbramkowej pierwszej połowie wynik już na początku drugiej części gry otworzył Maikel Kieftenbeld po bardzo mocnym uderzeniu z pierwszej piłki zza pola karnego. Efektowne trafienie pomocnika Groningen na filmie poniżej (4:50).


Kiks kolejki

Tak długo, jak piłkarze Twente będą pudłować jak Willem Janssen w meczu z Vitesse, tak długo nie mogą liczyć na przełamanie złej passy. Były piłkarz Rody JC w pierwszej połowie starcia w Enschede pokazał, jak nie powinno wykańczać się indywidualnych akcji. W drugiej połowie wzorowej lekcji w temacie celności udzielił Holendrowi Wilfried Bony. Twente w drugim meczu z nowym trenerem zaliczyło drugą porażkę. W ośmiu ligowych spotkaniach w tym roku Tukkers dalej są bez zwycięstwa. Zdobyli tylko 4 z możliwych 24 punktów.


Jedenastka kolejki:

Ruiter — van Rhijn, Wuytens, de Vrij, Blind — Schöne,  Clasie, de Jong —  Bony, Pellè, El Ghanassy.

poniedziałek, 4 marca 2013

Eredivisie: kolejka 25. R.I.P. Theo!

Wilfried Bony (fot. elsevier.nl)
25. kolejka Eredivisie przebiegała w cieniu śmierci Theo Bosa. Legenda Vitesse, były trener warszawskiej Polonii zmarł po ciężkiej chorobie nowotworowej 28. lutego. Wkrótce na łamach GDS pojawi się dłuższy tekst na temat postaci znanej pod przydomkiem Mister Vitesse.

Miłym akcentem dla sympatyków polskiej piłki na pewno był gol Mateusza Klicha. Pomocnik przebywający na wypożyczeniu w PEC Zwolle zdobył gola w ważnym w kontekście utrzymaniu meczu z Willem II. Po nieudanym, jałowym piłkarsko pobycie w Wolfsburgu były piłkarz Cracovii walczy o powrót do poważnej piłki. Na razie jest na dobrej drodze, by przypomnieć się kibicom.

Zgodnie wygrywali faworyci. Ajax miał najtrudniejsze zadanie, ale bez problemu poradził sobie z Twente, w którym na ławce trenerskiej debiutował Alfred Schreuder. Zastąpił zwolnionego Steve'a McClarena. Do Anglika już wkrótce może dołączyć inny trener o uznanej w Holandii marce, Gertjan Verbeek. AZ niebezpiecznie zbliżyło się do strefy spadkowej. Klub z Alkmaar tylko lepszym bilansem wyprzedza będącą w równie kłopotliwym położeniu Rodę. Tylko małym pocieszeniem dla sympatyków Kalmarów jest awans do finału KNVB Beker po rozgromieniu 3:0 Ajaksu w Amsterdamie. 

Gertjan Verbeek ma o czym myśleć (fot. onuitstaanbaar.nl)
Drugim finalistą pucharu został lider tabeli, PSV. Piłkarze z Eindhoven, tym razem z eksperymentalną linią ataku, pokonali 2:0 VVV. Jürgen Locadia nie zdobył gola wychodząc na boisko w podstawowym składzie, ale asystował przy trafieniu Memphisa Depaya. Warto odnotować powrót do gry Oli Toivonena. Szwed będzie sporym wzmocnieniem dla ekipy Dicka Advocaata na ostatniej prostej sezonu. Tym bardziej, że dużo wskazuje na to, że rozstrzygnie mecz PSV z Ajaksem w 30. kolejce.

Jeszcze nie bez szans na pokrzyżowanie szyków prowadzącemu duetowi są Feyenoord i Vitesse. Portowcy ograli gładko będący ostatnio w dobrej dyspozycji NEC. Dwie bramki zdobył Jean-Paul Boëtius, jedno z odkryć tego sezonu. Po meczu klub z Rotterdamu poinformował o sfinalizowaniu porozumienia z Oplem, który będzie nowym sponsorem tytularnym Feyenoordu. Zastąpi Diergaarde Blijdorp, czyli słynne rotterdamskie zoo.


Piłkarz kolejki

Alfred Finnbogason to czołowa postać Heerenveen (fot. Goal.com)
Alfred Finnbogason mógł być antybohaterem kolejki po tym jak spudłował z rzutu karnego w meczu z NAC. Napastnik Heerenveen zrehabilitował się w ostatnich minutach strzelając dwie bramki i przeważając szalę zwycięstwa na stronę ekipy prowadzonej przez Marco van Bastena. Reprezentant Islandii ma na koncie 19 bramek w swoim premierowym sezonie w Eredivisie. Traci cztery gole do Wilfrieda Bony'ego z Vitesse. 

Bramka kolejki

Może nie była zbyt piękna, ale była wyjątkowa. Bramka Franka Demouge'a zdobyta w 1. minucie starcia Rody JC z FC Groningen była czwartą bramką drużyny z Kerkrade zdobytą w tym sezonie w pierwszych 60 sekundach gry. Wcześniej trzy razy takiej sztuki dokonał Sanharib Malki. Piłkarze Rody JC raz stracili też bramkę w 1. minucie. Było to w przegranym 2:5 meczu z Feyenoordem. Strzelcem gola był Graziano Pelle.

Kiks kolejki

Bez dwóch zdań fatalne było zagranie Rasmusa Lindgrena w 29. minucie starcia Rody JC z FC Groningen. Szwedzki pomocnik drużyny gości próbował przyjąć piłkę/zgrać piłkę (?!) piersią, ale zrobił to tak niefortunnie, że rozpoczął morderczą kontrę. Piłkę przejął Mitchell Donald, zagrał do Guusa Huppertsa i padła druga bramka dla Górników. W tym samym meczu nie popisał się polski bramkarz Rody, Filip Kurto, który niepewnie interweniując przy strzale Michaela de Leeuwa sprokurował gola Davida Texeiry. Na innych boiskach zdecydowanie nie popisał się sędzia pojedynku ADO z Heraclesem, Tom van Sichem, przez którego niedopatrzenie mocno ucierpieli ostro faulowani piłkarze gości. Nie popisał się też w Zwolle etatowy snajper Denni Avdić, który z uderzając z najbliższej odległości na pustą w zasadzie bramkę obił poprzeczkę. Na szczęście dla niego, gospodarze bez problemów zdobyli trzy punkty.

Bramka (0:19) i kiks (1:21) na filmie poniżej:


Jedenastka kolejki:

Ten Rouwelaar — Alderweireld, Moisander, Gouweleeuw, Nelom — Klich,  Gudelj, Hupperts — Boëtius, Finnbogason, Lieder.

niedziela, 3 marca 2013

Nigdy się nie poddawaj!

Neșu w koszulce Utrechtu (fot. totalfootballnl.com)
Mihai Neșu nie gra już w piłkę. Oficjalnie karierę zakończył w czerwcu 2012 roku, kiedy zakończył się jego kontrakt z holenderskim FC Utrecht. Rumuński lewy obrońca był już wtedy poza grą od ponad roku. W maju 2011 roku na treningu uszkodził kręgi szyjne po przypadkowym zderzeniu z kolegą z drużyny, Alje Schutem. Paraliż ciała, który długo nie ustępował uniemożliwił rumuńskiemu zawodnikowi kontynuowanie piłkarskiej kariery. Jego nieugięta postawa w walce o powrót do pełnowartościowego życia jest znakomitym przykładem dla ludzi, którym fatalny przypadek krzyżuje plany.

Neșu trafił do Holandii jako 25-letni zawodnik z doświadczeniem gry w Lidze Mistrzów. W sezonie 2005-2006 jako podstawowy zawodnik Steauy Bukareszt walczył w półfinale Pucharu UEFA z Middlesbrough (wkrótce więcej o tym starciu w Archiwum GDS). Mógł się pochwalić trzema tytułami mistrza  i dwoma superpucharami Rumunii. Blondwłosy obrońca z Oradei zastąpił po lewej stronie bloku defensywnego drużyny ze stadionu Galgenwaarda sprzedanego do PSV Erica Pietersa. Do momentu zakończenia kariery osiem razy zagrał dla reprezentacji narodowej.

Utrecht kontra Steaua, Neșu kontra Nicoliță (fot.evz,ro)
Pierwszy raz zwróciłem uwagę na bohatera tekstu, kiedy oglądałem spotkanie Utrechtu z Ajaksem w sezonie 2009-2010. Pisałem wtedy o lidze holenderskiej dla Eredivisie.pl i wrażenie, jakie Neșu wywarł w tym i innych spotkaniach w tamtym sezonie spowodowało, że typowałem go do jedenastki sezonu. Rumun miał wszystko to, co cenię u bocznych defensorów: spokój, dobrą technikę, świetne wyprowadzanie piłki pod presją i przede wszystkim pewną grę na własnej połowie oraz umiejętne podłączanie się do akcji ofensywnych. Utrecht dysponował ciekawą ekipą z Driesem Mertensem i Rickym van Wolfswinkelem do której w następnym sezonie dołączył Kevin Strootman.

Neșu nie zajął pozycji ofiary, nie skarży się światu na nieszczęście jakie go spotkało, nie poddaje się. Z inicjatywy żony powołał do życia fundację, która ma pomagać ludziom, których spotkało podobne nieszczęście. Postawa Rumuna jest godna podziwu, bo miał prawo czuć się jak osoba która złapała Boga za nogi. Ciągle młody jak na piłkarza, wzbudzający zainteresowanie silniejszych niż Utrecht klubów stracił jednak możliwość wykonywania zawodu. Nawet paraliż go nie złamał. Jak sam mówi, od razu zrozumiał, że z piłką koniec. Pozostało mu tylko zastanowić się co jest w stanie zrobić ze swoim życiem.

Choreografia kibiców Steauy (fot. xtratime.org)
Pamiętają o nim kibice w Bukareszcie i Utrechcie, pamiętają klubowi działacze i koledzy z boiska. Dzięki uprzejmości władz Ajaksu Neșu obejrzał z wygodnego miejsca (nie ze zwyczajowego dla niepełnosprawnych  za bramkami) potyczkę klubu z Amsterdamu z jego pierwszym klubem, Steauą. Ajax wygrał 2:0, ale w rewanżu przegrał z rumuńskim klubem, na którego koszulkach widniała reklama Mihai Nesu Foundation i odpadł z Ligi Europy. Kilka dni wcześniej Mertens pokazywał z dumą podkoszulek z nazwiskiem Rumuna i jego numerem, po tym jak zdobył wspaniałą bramkę z rzutu wolnego w starciu z Utrechtem.

Mertens solidarny z kolegą (fot. nusport,nl)



wtorek, 12 lutego 2013

Archiwum GDS: PSG – Steaua

Rai poprowadził drużynę do zwycięstwa (fot. menly.fr)
Na gorąco po meczu na Estadio Mestalla pomiędzy Valencią a PSG rozpoczynam nowy cykl na GDS. Będę w nim dzielił się emocjami z tego co lubię najbardziej, z oglądania archiwalnych spotkań. Robię to często, mam nadzieję, że wystarczy mi czasu na regularne pisanie. Spodziewajcie się dużo europejskich pucharów, Eredivisie i Primera Divison. Oczywiście głównie lata 90.

PSG miał w moim sercu szczególne miejsce w drugiej połowie lat 90. W tym klubie grał mój pierwszy wielki piłkarski idol, brazylijski wirtuoz, nota bene brat wielkiego Socratesa, Raí. Gracz z numerem 10 w ekipie ze stolicy Francji był tym, na którego zwróciłem uwagę, kiedy zaczynałem na poważnie śledzić piłkę, w czasach kiedy bramki obejrzane w Teleexpressie i wyniki z Telegazety były często jedynymi podstawami do kształtowania piłkarskich preferencji. Zaskakujące jak dobrze można było znać styl gry piłkarza po obejrzanych okazyjnie spotkaniach w Lidze Mistrzów (o ile w niej grał, a TVP raczyła ten mecz pokazać) i lekturze najpierw ostatnich stron gazet, a w wyższej fazie zaawansowania już Przeglądu Sportowego. Moda na Alessandro Del Piero wtedy do mnie nie trafiała. Jakoś podświadomie działała magia Brazylii i to Raí został na krótko przed Raúlem moim futbolowym wzorem.

PSG był solidną marką w europejskim futbolu w latach 90. Dwa razy z rzędu piłkarze z Paryża grali w finale Pucharu Zdobywców Pucharów (najpierw wygrali z Rapidem, rok później ulegli Barcelonie z wielkim Ronaldo). Rai, Leonardo, Loko, Lama a później Maurice, Simone czy Benarbia to były nazwiska z którymi każdy przeciwnik musiał się liczyć. Lata świetności Steauy przypadły na okres wcześniejszy, kiedy Rumuni dwukrotnie grali w finale Pucharu Europy! W 1986 roku wygrali z Barceloną po karnych, trzy lata później zostali rozgromieni przez holenderski Milan. 

Steaua przystępowała do rewanżu na Parc des Princes w komfortowej sytuacji. Wynik pierwszego meczu, którzy Rumuni wygrali 3:2 został zweryfikowany na walkower na korzyść Steauy za grę nieuprawnionego zawodnika. Zaliczka mogłaby wydawać się wystarczająca. I tu właśnie jest fenomen rewanżu przed własną publicznością. Silna drużyna przy fanatycznym dopingu jest w stanie przy odrobinie szczęścia odrobić nawet  trzy bramki straty. Historia zna takie przypadki, choć remontada, jak mawiają Hiszpanie, nie zawsze się udaje. Wystarczy wspomnieć chociażby dwumecz Celtiku z Artmedią w eliminacjach Ligi Mistrzów czy potyczki Saragossy z Realem Madryt w Pucharze Króla sezonu 2005/2006.

Bohaterem spotkania rewanżowego II rundy eliminacji Ligi Mistrzów był Rai. Brazylijczyk rozpoczął strzelanie już w 2. minucie kiedy wykorzystał rzut karny podyktowany za faul na Florianie Maurice'u. 20 minut później Rai wyprzedził przy rzucie rożnym obrońcę i umieścił piłkę głową w bramce rywala. Brazylijczyk skompletował hat-tricka, a bramki dołożyli Maurice i Simone. Steaua była kompletnie bezradna. Gdyby bardziej skuteczny był bardzo aktywny pod bramką Zoltana Ritliego Maurice wynik mógłby być dużo wyższy. Rumuni próbowali uderzać z dystansu, ale dwa razy groźne strzały Iosifa Rotariu wybronił Revault. 

PSG nie zdołał później wyjść z grupy w Lidze Mistrzów. Paryżanie rywalizowali z Bayernem, Beşiktaşem i IFK. Mecz w Monachium, który PSG przegrał 1:5 pokazywała wtedy TVP. Pamiętam, że był to bardzo jednostronne widowisko, w którym goście kompletnie zawiedli, a jedynym piłkarzem, który ciągnął grę PSG był strzelec bramki, Simone. Włoch został wybrany piłkarzem roku w Ligue 1 w 1998 roku. W kolejnym roku reprezentował już AS Monaco.

Ciekawostką jest fakt, że w kadrze meczowej PSG na starcie ze Steauą znalazł się Marko Pantelić. 19-letni wówczas Serb nie przebił się na stałe do składu Paryżan. Po wielu zmianach pracodawcy międzynarodową karierę zaczął robić dopiero w 2005 roku, kiedy trafił do Herthy. W składzie gospodarzy brakowało Bernarda Lamy, który był zawieszony za palenie marihuany. Godny zapamiętania na pewno był Didier Domi. Późniejszy kolega klubowy Michała Żewłakowa z Olympiakosu był wówczas jednym z większych talentów francuskiej piłki. Obok Raía, moim ulubieńcem był jednak Maurice. Zdecydowanie najbardziej lubiłem go z czasów gry w Celcie Vigo, (miałem czas wielkiej fascynacji tą drużyną), choć statystyki z tego okresu miał bardzo przeciętne. Atak PSG właściwie rozsypał się bardzo szybko. Najpierw do Marsylii odszedł Maurice, w międzyczasie z klubem pożegnał się także kłopotliwy Patrice Loko. Później na południe do Księstwa Monako powędrował Simone. Ze zmiennym szczęściem tych zawodników próbowali zastępować tacy piłkarze jak jak Brazylijczyk Christian i Bruno Rodriguez. W 1999 roku w klubie nie było też przede wszystkim Raía (wrócił do Brazylii) i Leonardo (on z kolei odszedł do Milanu jeszcze przed startem sezonu ligowego 1997/1998). Po stronie rumuńskiej nie było wielkich gwiazd, ale nie sposób nie wspomnieć o Laurențiu Roșu, piłkarzu, który później w barwach Numancii trzykrotnie w jednym meczu skaleczył Real Madryt.


PSG – Steaua 5:0 (4:0)

1:0 Raí 2'; 2:0 Raí 22'; 3:0 Simone 32'; 4:0 Maurice 41'; 5:0 Raí 55'.

Wyjściowe składy:

PSG: Revault – Algerino, Roche, Le Guen, Domi,  – Gava, N'Gotty, Raí, Leonardo – Maurice, Simone.

Steaua: Ritli – Reghecampf, Răchită, Csik, Baciu, Miu – Şerban, Rotariu, Militaru, Nagy – Roșu.

niedziela, 20 stycznia 2013

De Klassieker!

Siem de Jong i Karim El Ahmadi (fot. Goal.com)
Jeszcze trzy godziny i po raz kolejny Holandia będzie emocjonować się starciem w klasycznym wydaniu. Ajax na własnym terenie będzie podejmował Feyenoord, a ten mecz zawsze gwarantuje ogromne emocje. W ostatnich latach zdecydowanie górą byli piłkarze z Amsterdamu, chociaż gracze z Rotterdamu również umieli popsuć humory sympatykom Joden. Do historii niderlandzkiego Klasyka wpisał się John Guidetti, który w wygranym 4:2 meczu skompletował hat-tricka.

Faworytem dzisiejszego starcia wydaje się być Ajax. Drużyna Franka de Boera znowu grała ze zmiennym szczęściem w pierwszej częście sezonu. Osłabieni po sprzedaży czołowych piłkarzy mistrzowie Holandii potrzebowali, podobnie jak w poprzednim sezonie, sporo czasu, by nabrać właściwego tempa. Feyenoord drugi sezon z rzędu zaskakuje in plus. Po 18 kolejkach piłkarze Ronalda Koemana mają na koncie tyle samo oczek, co Ajax, a przy wygranej w Amsterdamie mogą dogonić PSV, które w piątek przegrało u siebie ze Zwolle.

Na rozgrzewkę skrót poprzedniego spotkania:

 

sobota, 22 września 2012

Polska – Belgia AD 2012

Jan Vertonghen (fot. Goal.com)
Ebi, Ebi, Ebi! Takie okrzyki wznosił w trakcie zwycięskich dla Polski eliminacji ME 2008 Dariusz Szpakowski. Polska wygrała wtedy dość trudną i wyrównaną grupę, dystansując faworyzowaną Portugalię m.in. dzięki strzałowi rozpaczy Jacka Krzynówka w końcówce wyjazdowego starcia. Nie odbierając zasług orłom Beenhakkera zastanówmy się, co by było, gdyby odgórnie zdecydowano o poświęceniu tych eliminacji i budowaniu drużyny na lata? Nowej, opartej na młodych, perspektywicznych zawodnikach, którzy mogliby reprezentować nasz kraj przez lata. 

Pośrednio możemy znaleźć odpowiedź patrząc na wyczyny reprezentacji Belgii. Czerwone Diabły rywalizowały o miejsce w czempionacie Starego Kontynentu razem z Polską i odpuściły sobie rywalizację przeprowadzając rewolucję w kadrze. Do drużyny narodowej trafił młodzieżowy zaciąg, który miał nikłe szanse w starciu z grupowymi rywalami. Belgowie nie zrobili furory wynikami, ale postawienie na piłkarzy na dorobku poskutkowało. Pierwszy mecz eliminacji do mistrzostw świata w 2014 roku Belgowie rozpoczęli z sześcioma piłkarzami (Vincent Kompany, Jan Vertonghen, Guillaume Gillet, Marouane Fellaini, Kevin Mirallas i Moussa Dembélé), którzy znajdowali się w pierwszym składzie we wspominanym wyżej przegranym meczu z Polską. Na ławce rezerwowych było dwóch kolejnych (Steven Defour i Daniel van Buyten). Ośmiu piłkarzy utrzymało się w kadrze narodowej przez 5 lat. To spory sukces w porę narzuconej polityki kadrowej. Przyszedł czas, by zebrać jej żniwo.

Dries Mertens – „nowa”  twarz w reprezentacji (fot. voetbalbelgie.be)
Trudno było wymagać od Polaków radykalnych zmian, bo w momencie, kiedy 17 października 2007 roku otrzymaliśmy tytuł współgospodarza najważniejszej imprezy piłkarskiej na kontynencie, mieliśmy za sobą 5 zwycięstw, 1 remis i 1 porażkę w eliminacjach i wyraźnie wznoszącą formę. Można było zacząć zmieniać zaraz po nieudanym Euro, gdzie nasi wyróżnili się tylko jeśli chodzi o rywalizację kibiców. Zdecydowanych posunięć brakowało, a w tym samym czasie Belgowie konsekwentnie ogrywali bardzo młody ale jednocześnie ogromnie utalentowany zespół. Odejście Franciszka Smudy być może było kolejnym dobrym momentem, żeby zmienić kurs. Nieoczekiwanie, przy pełnej aprobacie  „autorytetów”, gra w 99% ta sama reprezentacja. Ta drużyna jest pozbawiona kręgosłupa, którym jest dalekobieżne planowanie. Jak zawsze jesteśmy nastawieni na wynik   „tu i teraz”. Zamiast zmian na lepsze przygotowujmy się raczej na zajeżdżanie kilku całkiem niezłych koni z naszej stajni. 

Rewolucja w Serbii?

Siniša Mihajlović, nowy selekcjoner reprezentacji Serbii,  miał podobny problem, jak Jerzy Engel przed startem eliminacji do mistrzostw świata w Korei Południowej i Japonii. Jego drużyna grała przyzwoicie w defensywie, ale długo miała problem ze zdobywaniem bramek. W mediach pojawiały się głosy, że do kadry powinni wrócić będący w ostatnich miesiącach w niełasce Nikola Žigić, Milan Jovanović i Miloš Krasić. Mihajlović zdaje się jednak podążać drogą, zbliżoną do tej belgijskiej sprzed lat. Nie panikuje, nie nakłada dodatkowej presji na zawodników, raczej stara się bronić swoich wybrańców przed dziennikarzami. Do jego drużyny trafili młodzi zdolni, jak Filip Đuričić z SC Heerenveen czy Dušan Tadić z FC Twente. Do kadry przebojem awansowali Srđan Mijajlović i Darko Lazović, ważną rolę ma też grać piłkarz Werderu, Aleksandar Ignjovski. Jakie są dotychczasowe efekty? Po pierwszym meczu, który ułożył się wyjątkowo po myśli krytyków systemu obranego przez byłego piłkarza SS Lazio, bezbramkowym remisie ze Szkocją, Serbia rozstrzelała Walię. Styl gry, jaki prezentowali podopieczni Mihajlovicia musiał się podobać. Po pierwszym kwadransie starcia na stadionie Karađorđe w Nowym Sadzie, zastanawiałem się, czy z czasem Walijczycy nie przejmą inicjatywy. Morderczy wręcz wysoki pressing gospodarzy musiał zakończyć się opadnięciem Serbów z sił. Jednak piłkarze z Bałkanów nie odpuścili rywalom do ostatniego gwizdka. Prezentowali ogromną wolę walki do końca meczu. Widać, że Mihajlović ma szatnię w garści, że piłkarze grają dla niego z przyjemnością. Dobrze, że trener nie dmucha sztucznie balonika z presją, bo mimo efektownego występu, wydaje się, że faworytami do awansu z grupy A są Belgowie i Chorwaci.

Filip Đuričić ma szansę na wielką karierę (fot. Blic.rs)
Chorwacja czy Belgia?

W bezpośrednim starciu tych wyżej wymienionych padł remis. Gospodarze, piłkarze Marca Wilmotsa, w swoim stylu prowadzili grę, a goście raczej skupiali się na obronie, raz po raz wyprowadzając kontrataki. Nieoczekiwanie prowadzenie objęli piłkarze z Półwyspu Bałkańskiego. Bramkę zdobył znany z Borussii Dortmund Ivan Perišić. Wyrównał tuż przed przerwą Guillaume Gillet, kolega Marcina Wasilewskiego z Anderlechtu. Co ciekawe, podobnie jak Wasyl, Gillet nie gra w reprezentacji na swojej nominalnej pozycji. Wasyl z prawej obrony wędruje w kadrze na środek defensywy, Gillet gra właśnie na prawej obronie, a nie jak w klubie na boku pomocy. 

Belgowie mają nad Chorwatami przewagę, bo posiadają szerszą kadrę. Wprawdzie nie mają piłkarzy, którzy wiedzą jak smakuje medal mistrzostw Europy, ale forowana przez Wilmotsa generacja, która nie grała jeszcze na wielkiej imprezie na pewno nadrabia głodem zwycięstw. Czerwone Diabły mają swoich reprezentantów m.in. w Arsenalu (Thomas Vermaelen), Chelsea (Eden Hazard), Tottenhamie (Jan Vertonghen i Moussa Dembélé). Kolejne młode talenty jak chociażby Romelu Lukaku również nie są na przegranej pozycji w walce o grę. Starcia w grupie A zapowiadają się bardzo ciekawie. I mam spory dylemat komu kibicować...